I o to w tym filmie chodzi. "Dłużyzna, proszę pana". Ale radzę przyjrzeć się głębiej, obejrzeć go kilkakrotnie. Wtedy widać jego antytotalitarne przesłanie, zakończone nawiązaniem do chocholego tańca, w którym biorą udział bohaterowie. Wycieczka ma być relaksem, a staje się przymusem wykonywania bezsensownych ćwiczeń, parad i innych absurdalnych czynności pod dyktando KO-wca. Wszystko to z uśmiechem na ustach i w imię dobrego wychowania (kapitan ma urodziny, więc wypada czy też TRZEBA mu zrobić jakąś "laurkę"), ale wbrew osobistemu zdaniu uczestników. Nawet rozrywka czy odpoczynek podlega biurokratycznym podziałom na sekcje. Pasażerowie tworzą wkrótce potem rodzaj struktury, podległej kaowcowi. Ma ona swoich konfidentów, którzy donoszą na kolegów i sąd koleżeński, który karze niepokornych. A przy tym wszystkim garść smacznych scen z udziałem naturszczyków i ogólny klimat. Dlatego właśnie ten film zasługuje na miano kultowego.
Rzeczywiście, czegoś "amazing" trudno się doszukać, bo amazing to sztampowe słówko Amerykańców, zdecydowanie nadużywane do określenia czegoś "fajowskiego". W tym filmie "fajowskiego" nic nie ma, natomiast gdybyś szukał czegoś niezwykłego i wspaniałego, na pewno byś to w "Rejsie" znalazł.